Osobą Leona Chwistka byłem zafascynowany od dawna. Ale o tym w innym miejscu. Jego obrazy poznawałem sukcesywnie. Bo wcale nie jest prosto je poznawać. To artysta mocno zapomniany i jeszcze mocniej niedoceniany. Zaczęło się od „Portretu żony” z 1935 r. Reprodukcja tego obrazu zdobi ścianę domu moich teściów. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Chyba nie można piękniej przedstawić kobiety. Potem była Rzeka kobiet 1933-39. Ten obraz tematycznie, a może bardziej klimatycznie współgra z moją powieścią. Był alternatywnym pomysłem na okładkę dla „Czerwca”.
A później jeszcze kilka jego obrazów. Przede wszystkim te z kobietami, w tym akty. Może Akt kobiety z 1939 roku nie urzekł mnie bardziej niż Portret żony, czy Rzeka kobiet, ale genialnie oddaje myśl i klimat mojej powieści. Tak jakby Chwistek namalował go właśnie do tej książki. A może, choć znałem ten obraz, nazwijmy to przelotnie, to on wpłynął na moją książkę. Idealne współbrzmienie, harmonia. Chociaż Chwistek był niewątpliwie większym artystą i osobowością niż ja, to postawię tezę, że to jego obraz idealnie uzupełnia moją książkę i podkreśla piękno, o którym piszę.
Akt kobiety 1939
Piękna naga kobieta, naturalnym kobiecym pięknem, jakże innym niż ten na co dzień pokazywany choćby na okładkach czasopism i w reklamach. Naturalna jest jej nagość, ani nią nie epatuje, ani nie ma w tej nagości niczego wstydliwego, brudnego, grzesznego. I mimo miejskiej zabudowy całość w klimacie dolce vitae. Czyli hedonizm, który tak uwielbia główny bohater mojej powieści. Nawe jeżeli nie expressis verbis ukazany, to z tego obrazu unosi się jego rozkoszny aromat.