Geneza podróży w krainę marzeń.
W Alpach latem byłem w szwajcarskich, austriackich i włoskich. Na ogół przejazdem, ale zdarzało mi się być dłuższym przejazdem czyli z postojem, noclegiem, czasem na zwiedzanie i podziwianie okolicy. Nie byłem ani we francuskich, ani w niemieckich. Wiosna 2020 roku to czas najsurowszych obostrzeń pandemicznych. Trudno było planować jakiekolwiek podróże i wyjazdy. Nawet te najbliższe. Ale gdy w Polsce i Europie restrykcje zostały pod koniec maja zminimalizowane pragnienie piękna i hedonizmu zadecydowało, że trzeba łapać chwilę i jak najszybciej gdzieś wyjechać. Wówczas nie było to takie proste. Ale od czego są przyjaciele. Nasz przyjaciel Francuz zaproponował nam pobyt w swoim apartamencie we francuskich Alpach nadmorskich, które stanowią administracyjnie część regionu Prowansja-Alpy-Lazurowe Wybrzeże. Końcówka czerwca i pierwsze dwa tygodnie lipca przeznaczyliśmy na podróż samochodową w górską krainę marzeń. Nadzieje, radość, ekscytacja osiągnęły zenit. Tym bardziej, że byliśmy przecież po okresie pandemicznej izolacji i przygnębienia. Ale w związku z pandemią trzeba było pozałatwiać sporo formalności. Cel był wart pokonania trudów. Szybko powstał w mojej głowie plan podróży. W obie strony. Nieśpieszny. W obie strony z dwoma noclegami, tak, by po drodze można było sporo pozwiedzać. A ponieważ był to okres załamania, albo nawet głębokiej depresji branży turystycznej to udało się znaleźć bardzo przyzwoite noclegi w atrakcyjnej cenie. W planach było zwiedzanie Neuschwanstein i Konstanz w Niemczech oraz Lucerny, Gruyère, Murten i Fryburga w Szwajcarii. Każde z tych miejsc jest piękne i warte zobaczenia. Większość już widziałem, ale pozostali członkowie mojej rodziny nie, więc chciałem im je pokazać, a sam sobie przypomnieć. Nigdy nie byłem w Neuschwanstein, a jednocześnie było to miejsce do którego marzyłem by się udać. Takie z tych największych marzeń. Również było to miejsce dla mnie pechowe. Wybierałem się tam już kilka razy, ale zawsze coś mi wypadało i albo musiałem zrezygnować z wyjazdu, albo w trakcie podróży zmienić trasę. Zaplanowane trasy jeszcze wzmogły naszą ekscytację.
Podróż do Francji
Pierwszy dzień przebiegał zgodnie z planem. Około tysiąca stu kilometrów, w dziewięćdziesięciu paru procentach autostradami i trasami szybkiego ruchu. Kierunek Łódź, Wrocław, Zgorzelec, Drezno, Norymberga, Ulm. Przede wszystkim komfortowa jazda samochodem. Obiad jeszcze w Polsce w jakiejś knajpce przy stacji benzynowej. Nienajgorszy, ale bez szczególnych doznań hedonistycznych. Wczesnym wieczorem spacer po bawarskim miasteczku Ichenhausen, w którym nocowaliśmy. Są dziesiątki ładniejszych miasteczek niemieckich. Bywałem w takich „pocztówkowych”. Ichenhausen do nich trudno zaliczyć. Ale podczas krótkiego spaceru można było obejrzeć przynajmniej kilka przynajmniej bardzo ładnych kamienic. Można było pozazdrościć porządku i zadbania. Nie mogliśmy żałować, że właśnie tam znaleźliśmy fajny nocleg. Po całym długim dniu podróży, wieczorem, a przed kolejnymi dwoma, następnym wypełnionym atrakcjami, „zwykłe” niemieckie nieduże miasteczko było trafnym wyborem.
Drugi dzień podróży zakładał cztery etapy podróży. Do Neuschwanstein około 140 km i zwiedzanie Tamtejszych cudów architektury czy dwóch zamków Ludwika Bawarskiego – Neuschwanstein i Hochenschwangau. Do Konstanz w Niemczech – około 175 km i zwiedzanie miasteczka. Do Luzerny – około 130 km i oczywiście zwiedzanie przepięknej Lucerny. Do Erlach w Szwajcarii gdzie czekał na nas już tylko nocleg – około 115 km. W sumie około 570 km. Mniej więcej dwukrotnie krótsza trasa. Ale dzień pełen atrakcji związanych z pięknem i hedonizmem, więc znów od świtu do nocy wypełniony po brzegi. O ile poprzedni dzień był ciepły, pogodny i słoneczny, to tego początek był zimny, deszczowy i mglisty. Ale mimo to dość wcześnie rano dotarliśmy na parking w miejscowości Hochenschwangau. Stamtąd bryczką, przepisowo w maseczkach podjechaliśmy pod zamek Neuschwanstein. Pozachwycaliśmy się nim z zewnątrz. Było czym się zachwycać. Ale, zachwytom nie sprzyjała pogoda i mieliśmy zbyt mało czasu, by móc podziwiać zamek z najróżniejszych miejsc. Chyba jednak na pocztówkowych zdjęciach może on wzbudzić większy zachwyt niż przez chwilę w zimną, deszczową i mglistą pogodę. Ale niewątpliwie to nie był stracony czas i pieniądze. Spod zamku schodziliśmy pieszo. Mimo niesprzyjającej pogody w szampańskich nastrojach. Zdążyliśmy jeszcze z perspektywy podziwiać zamek Hochenschwangau, gdy …
Niespodziewany przebieg zdarzeń
… jeden członek naszych rodzinnych wakacji wybrał drogę na skróty, tylko kilka metrów, poślizgnął się i zaliczył upadek. Cóż pozostało. Trzeba było biec po samochód, przejechać przez kilka zakazów i dróg wyłączonych z ruchu. Na szczęście do najbliższego powiatowego szpitala, jakby nie było w Alpach, czyli z oddziałem ortopedycznym mieliśmy tylko 5 kilometrów. Nie czekaliśmy tak jak na większość polskich SOR-ów kilka godzin, tylko pacjentem zajęto się natychmiast. Kilka osób personelu. Mnóstwo zdjęć rentgenowskich. Leki przeciwbólowe i przeciwtężcowe, usztywnienie nogi, kule ortopedyczne i leki na drogę. Konieczna była operacja. Ale w pospiechu przed wyjazdowym, po raz pierwszy, a wcześniej nigdy nie było nam to potrzebne, nie ubezpieczyliśmy się, ani nie wyrobiliśmy kart EKUZ. A operacja z koniecznym pobytem w szpitalu by nas kosztowała ok. 20 tysięcy Euro. A jeszcze doszłyby koszty pobytu pozostałych członków rodziny. Ale personel medyczny usztywnił nogę na czas podróży i zaopatrzył nas w leki na drogę. Około 16.00 wyruszyliśmy w przymusową trasę powrotną do domu. O 3.00, po około 1200 km drogi byliśmy pod domem w naszym Milanówku. Dwie godziny zajęły nam postoje, bo przecież trzeba było coś zjeść i nie tylko jeść. Każdy postój trwał znacznie dłużej niż normalnie. Dla nagle jednonogiej obolałej osoby każdy metr do przejścia, krawężnik, schodek to olbrzymia bariera. A godzinę straciliśmy na korek na autostradzie. I tak zakończyły się nasze wakacje do wymarzonych francuskich Alp. Stąd znaki zapytania w tytule. Co prawda przymusowe wakacje, czyli operacje, leczenie, dla jednej z osób trwały jeszcze ponad trzy miesiące, ale to nie był hedonistyczno-piękny wymarzony czas. A ja nauczyłem się bycia pielęgniarzem. W tym robienia zastrzyków.
Inspiracje?
A może bardziej doświadczenia i wnioski, które też mogą znaleźć ujście w prozatorskiej twórczości. Takie bez hierarchii wartości.
– W każdej podróży dobry pakiet ubezpieczeń jest obligatoryjny. Najlepiej kilka.
– Adrenalina i chęć pomocy najbliższym wyzwala w nas nieograniczone dodatkowe siły.
– To, że spotkało nas nieszczęście nie oznacza, że nie należy ponawiać kolejnych podróży. Szwajcaria i Alpy francuskie przed nami. Być może w tym roku. A jak nie, to w przyszłym lub za dwa lata.
– Mój najzwyklejszy samochodzik był w stanie w ciągu dziewięciu godzin pokonać 1200 km. Cały czas jadąc w zasadzie z maksymalną dozwoloną prędkością, oprócz tych odcinków niemieckiej autostrady, gdzie ograniczeń nie było.
– W Niemczech można znaleźć piękne miasteczka do zwiedzania. Naprawdę warto, odrzucając nasze narodowe animozje, przeszłość i kompleksy.
– Niemcom możemy pozazdrościć ich służby zdrowia, na którą notabene oni narzekają. Zamiast głoszenia propagandy, jak u nich jest coraz gorzej, a my stajemy się potęgą, warto w tej dziedzinie brać z nich przykład i kopiować ich rozwiązania.
– Piękno i hedonizm jednoczy najbliższych. Każdemu życzę, by przede wszystkim to ich jednoczyło. Ale trudne chwile i nieszczęścia potrafią równie jednoczyć.
– Na każde następne wakacje, wyjazd, podróż czekaliśmy z większym utęsknieniem i nadzieją, tym bardziej, że znów zaczął szaleć Covid. I każde następne były wspaniałe. O tym w kolejnych artykułach o moich podróżniczych inspiracjach z ostatnich trzech lat.
Służba zdrowia
Mamy świetnych lekarzy, doświadczenie z wyżej opisywanej podróży to rewelacyjni chirurdzy ortopedzi ze szpitala w Grodzisku Mazowieckim. Ale moje osobiste i rodzinne doświadczenie to także świetni kardiolodzy, naczyniowcy, onkolodzy, torakochirurdzy, gastrolodzy, neurolodzy, okuliści i nie tylko. To także świetny pozostały personel medyczny. Oczywiście nie wszyscy. Bo wśród nich też zdarzają się czarne owce. Myślę, że polski personel bezpośrednio medyczny nie jest gorszy niż niemiecki. A jednocześnie polska służba zdrowia jest nieporównywalnie gorsza. Alogicznie jest z edukacją. To wieloletnie zaniedbania władz każdego szczebla. A od 2015 roku polityka władz, której już nie można nazwać zaniedbaniami. To znacznie więcej. Katastrofalne finanse, jeszcze gorsza organizacja, niezliczone afery oraz kreacja przekazu społecznego z jedynie słuszną władzą i złymi lekarzami. To jeden z najwyższych w Unii Europejskiej wskaźników zgonów podczas Covid, to jeden z najwyższych w Unii Europejskiej wskaźników nadumieralności w ostatnich latach, to afera maseczkowa premiera, respiratorowa ministra zdrowia, prywatna fiksacyjna vedetta klanu ministra sprawiedliwości na lekarzach, to fiksacje prawicowych polityków na czele z nadprezesem na temat aborcji z prawem i jego wdrożeniem skutkujące zgonami kobiet. Ta polityka od 2015 roku to zamach rządzących na zdrowie i życie Polaków. Niezależnie jak w swoich partyjno-propagandowych mediach to przedstawiają. A zamach na zdrowie i życie obywateli jest niczym innym jak zbrodnią dokonaną w majestacie władzy na narodzie. Każdy kto uczestniczy w tej władzy oraz każdy kto w jakikolwiek sposób ją popiera uczestniczy w tym. Czyli albo jest cynicznym zbrodniarzem, albo całkowicie niesprawnym umysłowo. Pomijając każdą inną sferę publiczną, sama polityka dotycząca służby zdrowia jest wystarczającym asumptem, by teraźniejsza władza została zmieciona w trybie natychmiastowym, w pełni rozliczona za swoje działania i najsurowiej osądzona. W tym przypadku czarne jest czarne. I tylko tyle.