Najdroższy obraz świata to ten, który został sprzedany za najwyższą kwotę. Ten rekord należy do „Salvator Mundi” również Leonarda da Vinci. Sprzedano go w 2017 roku za 450 mln USD. Owszem znawcy uważają, że najbardziej wartościowym obrazem jest właśnie Mona Lisa. Ale nikt nie potrafi oszacować wartości tego obrazu. Handlarze dziełami sztuki szacują, że jego wartość rynkowa mogłaby wynieść 850 mln USD. Natomiast jego wartość kulturową, jeżeli ktokolwiek przelicza ją na pieniądze, to kwota 50 mld USD. Różnica zasadnicza.
Mona Lisa najprawdopodobniej jest najbardziej znanym obrazem, ale w krajach tzw. kultury „białego człowieka”. Czysto teoretycznie wydawać by się mogło, że każdy, który w tych krajach ukończył przynajmniej szkołę podstawową powinien przynajmniej słyszeć o tym obrazie. Ale nawet co do tego mam obawy. Doskonałym potwierdzeniem moich obaw jest system szkolnictwa w Polsce i udział w nim nauczania o sztuce. Poczesne miejsce w nim zajmuje literatura, przede wszystkim patriotyczno-nacjonalistyczna. A pozostała sztuka, nawet ta najbardziej znana jest pomijalna, albo bardzo marginalnie traktowana. Ta kultura, europejska plus kilka państw z nią mocno korzeniami związanych to około 20% ludzi. Mniej więcej tyle samo mieszka zarówno w Chinach jak i Indiach. Ale np. chrześcijan jest ok 33%. Gdyby rozpowszechniony był jeden obraz Jezusa Chrystusa to zapewne on byłby najbardziej znany. A tak być może jest to któryś z obrazów z bogami hinduizmu, albo portret któregoś z przywódców Chin. Biorąc pod uwagę cały świat wcale nie jest pewne czy Mona Lisa jest najbardziej znanym obrazem. Ba również Leonardo da Vinci to postać związana z naszą europejską kulturą i mam przeświadczenie, że w Azji, Afryce i Ameryce znikomy odsetek ludzi o nim słyszał.
W tego typu stwierdzeniach świat zostaje zrównany z naszą kulturą i cywilizacją.
Mona Lisa w „11 KOBIET ..”
„Ze wszystkiego, co miała na sobie, a miała niewiele: dwie części bielizny, szpilki i okulary przeciwsłoneczne, może to dziwne, ale najchętniej zerwałbym z niej te ostatnie. One dodawały jej tajemniczości w przeciwieństwie do bielizny, która nie pozwalała na działanie wyobraźni, a ukazywała jej wdzięki bezpośrednio, jak na tacy. Zobaczenie jej oczu wydawało mi się warunkiem koniecznym do zdefiniowania jej uśmiechu. Wyraz oczu decyduje, jak odbieramy czyjś uśmiech. W jej uśmiechu było coś niesamowitego, dziwnego, zmiennego w swojej stałości. Cały czas uśmiechała się do mnie. Cały czas niemal tak samo. Ale ja dostrzegałem, że ten uśmiech zmienia się i to skrajnie. Właściwie nie zmieniał się w czasie, ale w jednym i tym samym czasie był absolutnymi skrajnościami, zupełnymi przeciwieństwami. Niemal niezmienna była w nim ironia, może nawet kpina. To był tylko ułamek tego, co zawierał ten uśmiech. Nie potrafiłem zdefiniować wszystkiego. Była w nim jakaś cholerna tajemniczość, a zarazem otwartość, diaboliczne zło i ciepło dobroci, bezradność w niepewności i niekwestionowana władczość, zdystansowanie i oddanie w zaufaniu, smutek i radość, strach graniczący z panicznym przerażeniem i nadprzyrodzona odwaga. Patrzenie na jej twarz było czymś fascynującym. Ale jak o tym opowiedzieć?
– Widzę piękną kobietę. Masz cudowne brązowe włosy, lśniące, zawijające się na ramionach. Nic nie mogę powiedzieć o oczach i tego bardzo żałuję, bo to najwięcej mówi o człowieku. Masz tajemniczy uśmiech niczym Mona Lisa, nie to żeby był podobny, ale jeszcze bardziej niż u niej tajemniczy, którego nie potrafię rozszyfrować.”
Pierwszy rozdział z cyklu „Dorota” pierwsza część tomu „Czerwiec” strony 170-171
Uśmiech Mona Lisy stał się związkiem frazeologicznym określającym intrygującą tajemniczość, nieodgadnioną. Marcin w uśmiechu Doroty dostrzegł jednocześnie niemal wszystkie emocje, uczucia i wartości jakie mogą pojawić się w człowieku. To sprawiło, że sam uśmiech był tajemniczy, ale nieodgadniona była osobowość Doroty i wszystko co stało za tym uśmiechem: doświadczenia życiowe, przeżycia, być może bolesne niezagojone rany, być może pajęczyna myśli. Taka maksymalna tajemniczość niewątpliwie bywa fascynująca. W tej fascynacji nie zawarł niczego o czysto estetycznych swoich doznaniach. Fascynacja całkowicie odsunęła estetykę na niewidzialny plan.
Uśmiech Mona Lisy
Obraz powstał w latach 1503-1507. Do XIX wieku nikt nie dostrzegł niczego wyjątkowego w uśmiechu Mona Lisy. Fakt, że do 1797 roku nie był wystawiany publicznie, ale w międzyczasie zapewne widziało go bardzo wielu ludzi związanych ze sztuką. W 1822 roku Mona Lisa została określona jako femme fatale przez angielskiego pisarza, malarza, a zarazem dandysa i przestępcę Thomasa Griffitha Wainewrighta w jednym z jego esejów. To był impuls do przyjrzenia się jej portretowi przez innych artystów. Ale dopiero w 1858 roku Théophile’a Gautier, jako pierwszy publicznie poruszył temat uśmiechu. Jego opinia dała początek dzisiejszemu związkowi frazeologicznemu.
„Pod tym, co wyraża forma, wyczuwa się myśl, która jest chwiejna, nieokreślona, niewyrażalna jak idea muzyczna. Jest się poruszonym, zakłopotanym, obrazy już widziane przesuwają się przed oczyma […], stłumione pożądania […] poruszają się boleśnie w cieniu przeszytym promieniami słońca; i odkrywasz, że twoja melancholia pochodzi stąd, że Gioconda trzysta lat temu przyjmowała twe miłosne wyznanie z tym samym kpiącym uśmiechem, który do dziś zachowała na ustach.”
Uśmiech Mona Lisy doczekał się kilku naukowych interpretacji. Najbardziej znana odnosi się do złudzenia, które następuje ze względu na różny odbiór przez siatkówkę oka widzianego obrazu w zależności od kąta patrzenia. Leonardo da Vinci w swym genialnym umyśle musiał dostrzec tę prawidłowość. Cienie rzucane przez kości policzkowe na obrazie zmieniają nam obraz ust Mona Lisy w zależności od tego jak na nie patrzymy. Patrząc bezpośrednio na usta widzimy ciemniejszą cześć obrazu i same usta są mniej wyraziste. Patrząc na oczy usta są jaśniejsze i bardziej wyraźne. Półcienie na obrazie i to jak widzi je nasze oko to podobno cała zagadka legendarnej tajemniczości w uśmiechu Mona Lisy.
Obraz
„Najbardziej znany” obraz na świecie, a podejrzewam, że oprócz tego jak wygląda i kto go namalował niewiele o nim wiemy.
Został namalowany w latach 1503-1507 przez Leonardo da Vinci olejem na topolowej desce. Obraz ma wymiary 77×53 cm. Jest więc mały. Każdy kto go ujrzy po raz pierwszy na żywo doznaje zaskoczenia. Bo w muzealnej sali, samotny na ścianie, przy tłumie ludzi przed nim robi wrażenie jeszcze mniejszego. A każdy spodziewa się stosunkowo dużego. Tak działają nasze wyobrażenia o czymś bardzo znanym i niezwykłym. Mona Lisa to dwa słowa. Mona skrót od „ma donna” w dialekcie toskańskim, co oznacza moja pani. Leonardo choć w wielu biografiach widnieje, że był Włochem, był właśnie Toskańczykiem. Włochy powstały bowiem dopiero w 1861 roku. W czasie malowania Mona Lisy mieszkał w toskańskich Sienie, Florencji i Vinci oraz lombardzkim Mediolanie. Lisa jest imieniem prawdopodobnej modelki. We Włoszech i Hiszpanii obraz występuje pod tytułem La Gioconda we Francji La Joconde.
Obraz najprawdopodobniej jako portret żony został zamówiony przez florenckiego kupca Francesca Gioconda. Nigdy nie stał się jego własnością. Leonardo do końca życia wszędzie z nim podróżował. Od śmierci Leonarda przez ok. 30 lat właścicielem obrazu był jego uczeń Salai i jego rodzina. Do Francji trafił w 1547 roku. Zakupił go król Francji Franciszek I. Następnie był w posiadaniu kilku królów Francji i Napoleona Bonaparte. Wisiał w Fontainebleau, Wersalu, Luwrze, pałacu Tuileries. W międzyczasie został pokryty lakierem, który popękał, a jego kolory wyblakły. W 1797, w cztery lata po otwarciu, trafił do Muzeum Luwru, wrócił tam w 1815 i stał się własnością rządu Francji. W międzyczasie przez kilka lat wisiał w sypialni Napoleona. Z drobnymi przerwami wisi tam od ponad dwustu lat. W 1911 roku został skradziony i odzyskany w Florencji w 1913 roku. Przez pięć dni wisiał w Galerii Uffizich. W 1962 roku był wystawiany w Waszyngtonie.
Od 2012 roku znana jest jego kopia z Muzeum Prado namalowana w tym samym czasie przez jego ucznia i gruntownie odrestaurowana. Kopia może sugerować pierwotne kolory Mona Lisy.
Mona Lisa była tematem dzieł wielu artystów z różnych dziedzin sztuki, m. in. Salvatorego Dali, Andy Warhola, czy Boba Dylan i Eltona Johna. W 2003 roku został nakręcony film Uśmiech Mona Lisy z Julią Roberts w roli głównej. Lepszy film niż sugerują noty zarówno krytyków jak i widzów. Film porusza temat konserwatywnego widzenia roli kobiet w społeczeństwie ograniczającej się do zamążpójścia i rodzenia dzieci, braku możliwości i wolności w stanowieniu o sobie, kształceniu się i wybieraniu dróg życiowych. Akcja dzieje się w 1953 roku w Stanach, ale czy po siedemdziesięciu latach, u nas, zarówno dla ugrupowań prawicowych jak i kościoła nie jest to jedynie słuszny punkt widzenia?
Mona Lisa i ja
Znać najwybitniejsze dzieła sztuki jest powinnością człowieka. Znać, ale to nie oznacza lubić czy nawet zachwycać się nimi. Widziałem Mona Lisę w Luwrze. Jak niemal wszyscy byłem ujemnie zaskoczony wielkością obrazu, możliwością jego podziwiania, a dokładnie braku warunków do jego podziwiania w tłumie, a także jego cechami techniczno-jakościowymi. Muszę się przyznać, że ten obraz jakoś nigdy szczególnie mnie nie urzekł i nie dostrzegam niczego zjawiskowego w tym sławnym uśmiechu. Lubię motyw kobiecy w malarstwie. O dwóch moich ulubionych obrazach związanych z tą tematyką, jednym niderlandzkiego malarza, a drugim polskiej malarki pisałem na Maciej Dziewięcki – Autor i napiszę jak w Inspiracjach mniej więcej zgodnie z chronologią „11 KOBIET …” przyjdzie na to czas. O dwóch obrazach mojego ulubionego polskiego malarza Leona Chwistka już pisałem w Inspiracjach. Niedawno również w Inspiracjach napisałem o Pochodzeniu świata. Tych obrazów z kobietami w roli głównej które lubię jest bardzo dużo. Chyba nie sposób byłoby wymienić wszystkie i wszystkich artystów, którzy je uwieczniali. Ograniczę się do dwóch moich ulubionych nurtów w malarstwie: impresjonizmu i postimpresjonizmu. W tym pierwszym mistrzami tematyki kobiecej byli Renoir, Degas i Manet. W drugiej Gauguin. Każdy robił to na swój sposób. Renoir i Gauguin byli niezwykle płodnymi artystami i stworzyli setki wspaniałych obrazów, w tym dziesiątki z tematyką kobiet. U Gauguina uwielbiam jego tahitański okres. Postimpresjonizm kolorowych plam z prymitywizmem. Renoir to delikatność rysów kobiecych twarzy. Niemal dziewczęcość w każdej kobiecej twarzy. A młode dziewczynki malował również.