Kaczka faszerowana jabłkami i pomarańczami to doskonałe danie na różnego rodzaju okazje. Taką okazją u mnie stał się świąteczny obiad dla najbliższej rodziny. W rozważaniach na temat menu na świąteczny obiad jedna z moich córek zaproponowała właśnie pieczoną kaczkę. Pomimo tego, że poprzednio piekłem kaczkę tak mniej więcej ćwierć wieku temu, postanowiłem sprostać zadaniu i według mojego bardzo dawno nie używanego przepisu ją upiec.
Przepis znajdziecie tu:
Kaczka faszerowana jabłkami i pomarańczami – autorski przepis autora „11 KOBIET …”
Pieczenie faszerowanej kaczki okazało się mało skomplikowanym procesem. Aczkolwiek wystąpiły małe problemy i odstępstwa od powyższego przepisu.
Przez dwa przedświąteczne dni miałem problem z nabyciem kaczki. Nigdzie w okolicy nie można było jej dostać. Nie mówiąc o jej wyborze. Na szczęście kaczkę nabyła nasza znajoma. I jak łatwo przewidzieć była to kaczka pekińska, bo one są najczęściej dostępne na rynku, a nie barbarie czy mulard. No i ważyła trochę więcej niż idealny wzorzec do pieczenia, czyli nieco ponad 2 kilogramy zamiast półtora. Okazało się, że to nie jest wadą, a wręcz przeciwnie, bo dla czteroosobowej rodziny wystarczyła w zupełności na dwa świąteczne obiady. Pomimo obaw, bo kaczki pekińskie ze wszystkich odmian dostępnych kaczek bywają najtłustsze, ta wcale nie była tłusta. Miała bardzo dużo smakowitego mięska. Ale jej waga miała swoje konsekwencje, których pierwotnie nie do końca przewidziałem. Ale zostały naprawione. W przepisie napisałem, że kaczkę pod przykryciem należy piec około 1 godziny i 30-45 minut. Ta wymagała by piec ją pół godziny dłużej. Dla ścisłości wymagały tego jej piersi z grubą warstwą mięsa, bo pozostała część była upieczona zgodnie z czasem w przepisie. Ale zanim nastąpił proces pieczenia zgodnie z przepisem kaczkę natarłem przyprawami i oliwą. Tym razem użyłem mieszankę tymianku, rozmarynu, majeranku i ziół prowansalskich. Oczywiście pieprzu i soli także. Natarta w lodówce spędziła nieco więcej czasu niż w przepisie, albowiem całą noc. To jej absolutnie nie zaszkodziło. Rewelacyjnie nabrała aromatu przypraw.
Jednej czynności nie wykonałem zgodnie z przepisem. Po prostu, po próbach, aczkolwiek niewielu poddałem się. Nie filetowałem pomarańczy z błonek. To było ponad moją cierpliwość i zdolności manualne. Wystarczyło tylko lekko ponacinać błonki, by przez nacięcia sok z pomarańczy mógł wyciekać.
Ponieważ jak wcześniej napisałem poprzednio piekłem kaczkę wiele lat temu, to nie przewidziałem, że kaczka może być rozmiarów przekraczających największe posiadane przeze mnie naczynie żaroodporne. Na szczęście miałem w posiadaniu brytfankę, która ją pomieściła. Niestety była to najprostsza metalowa brytfanna. Taka jakie czasami bywają w dodatkowym wyposażeniu piekarników. Czyli po pierwsze jej walor estetyczny był mniej niż znikomy. A przez to nie można było kaczki w niej podać do stołu. Po drugie nie miała przykrywki. Żadna posiadana przeze mnie oczywiście nie pasowała. Za przykrywkę posłużył mi płat aluminiowej folii. Doskonale zdał egzamin. Najważniejszą czynnością po odpowiednim natarciu kaczki przyprawami, by była soczysta, niewysuszona i z chrupiącą skórką, było oblewanie kaczki podczas pieczenia wytapiającym się z niej tłuszcze i biały wytrawnym winem. Ja użyłem do tego półwytrawnego biedronkowskiego rieslinga. Pierwszy raz należy kaczkę podlać po ok. 30 minutach pieczenia, a później co dwadzieścia minut. Także podlewamy ją w ostatniej fazie pieczenie, gdy pieczemy już bez pokrywki, z górnym grillem w piekarniku. Tej czynności absolutnie nie można pominąć, bo inaczej będziemy mieli wysuszone mięso i mniej aromatyczne. To nie jest zbyt angażujące czasowo. W międzyczasie można przecież zająć się czymś innym. Ja akurat zabrałem się za olbrzymią świąteczną przyjemność. W międzyczasie pomiędzy podlewaniem kaczki oddałem się lekturze powieści mojego ulubionego polskiego autora, oczywiście zaraz po mnie ulubionego, Igora Brejdyganta w postaci jego ostatniego dzieła czyli „SIEROT”. Gorąco polecam. Jest świetne. Dokładnie tak samo świetne jak jego pięć poprzednich powieści.
Narcystycznie stwierdzę, że kaczka wyszła świetnie. To nie tylko moje zdanie, ale wszystkich moich rodzinnych biesiadników. Nasza kaczka miała jedną wadę. Tę wadę ma każda kaczka. Tylko dwie nóżki. A biesiadników czworo. Podobno nóżki są najsmaczniejsze. Ale mięsko z pozostałych części dobrze wypieczonej kaczki, w przeciwieństwie do kurczaka, niewiele odbiegają smakiem od nóżek.
To cudowne doznanie hedonistyczne, przygotować niestandardowe danie dla najbliższych. Polecam każdemu facetowi. Przede wszystkim tym, którym wydaje się, że mają dwie lewe ręce do kuchni i mniej więcej zero doświadczeń kulinarnych.
Może moja kaczka na zdjęciach nie wygląda jak jakiś cud. Ale zdjęcia były robione w dużym pośpiechu, bo wszyscy nie mogli doczekać się konsumpcji. Ja przed oczami mam dużo ładniejszy jej wygląd niż oddają to zdjęcia. A doznania smakowe zatuszowały każdy niedostatek wrażeń wizualnych.
Jest już po świętach. Przed nami Sylwester i Nowy Rok. Czyli kolejne okazje. Może warto spróbować!