W poprzednim artykule na temat francuskiej zupy cebulowej w zasadzie nie zamieściłem na nią przepisu gdyż moi bohaterowie raczyli się nią w restauracji, a nie samodzielnie przygotowywali. Zgodnie z złożeniami przepisy będę publikował tylko wówczas, gdy ktoś z bohaterów samodzielnie będzie dane danie przyrządzać. Teraz też nie zamieszczę przepisu, a jedynie pewne uwagi co do wykonania. Ale jest więcej niż bardzo prawdopodobne, że taki przepis jeszcze się pojawi w stosownej chwili. Jeszcze w wydanym już tomie „Czerwiec”, aczkolwiek pod jego koniec, a na razie z „jeść, pić, …” jesteśmy w okolicach ¼ tego tomu. Ci co czytali powieść zapewne pamiętają kto i dla kogo ugotował zupę cebulową. Dla ścisłości może nie celowo dla kogoś, ale ktoś się na nią załapał. Ci co nie czytali, stracili. Nie tylko wyjaśnienie tej kwestii, ale znakomicie więcej.
W przygotowaniu zupy cebulowej najbardziej pracochłonną i przykrą czynnością jest obieranie i krojenie cebuli. A trzeba pokroić kilka cebul. Większość czy to mechanicznych, czy elektrycznych rozdrabniaczy do jarzyn do tej czynności się nie nadaje, albowiem zbytnio rozdrabniania, a nawet miażdży cebulę. W tym przypadku potrzebne są talarki i to dość grubo pokrojone. Oprócz morza łez, bo niestety mam bardzo wrażliwe oczy i to na wiele czynników zewnętrznych ta czynność poszła mi gładko.
Ale niestety w obawie, by cebula odpowiednio mi się podsmażyła, na granicy z podduszeniem, a nie była wysmażona, bądź przypalona dałem za dużo tłuszczu do jej smażenia. Przez to zupa stała się zbyt tłusta. To niestety mocno rzutuje na jej smak. Jeśli wpadniecie na pomysł ugotowania tej zupy stosujcie mniej tłuszczu niż podaje większość przepisów. Mówiąc szczerze nie pamiętałem ile użyłem tłuszczu poprzednim razem. Na 5 dużych cebul, czyli tyle ile jest koniecznych na późniejsze cztery solidne porcje zupy w zupełności wystarczy ćwiartka kostki masła klarownego. I to jest najlepszy tłuszcz do smażenia cebuli do zupy. Tylko cebulę podczas smażenia trzeba niestety niemal non-stop smażyć.
Do smażonej cebuli dodałem kilka ząbków czosnku. Wcześniej nigdy tego nie robiłem. Uważam, że czosnek lekko niekorzystnie zmienia smak klasycznej świetnej zupy cebulowej. W tym wypadku to nie było w zakresie mojej delegacji uprawnień. Najwyższa władza domowa podjęła taką decyzję i jak to bywa z decyzjami najwyższych władz niewątpliwie słuszną, a przynajmniej nie podlegającą dyskusji. Moja rada brzmi: jeśli Wam zależy na przyrządzeniu jakiejś potrawy róbcie to sami w kuchni.
Bardzo ważne są przyprawy. Ja osobiście używam sześciu: tymianek, liść laurowy, majeranek, pieprz, sól i cukier. Nie należy zapomnieć o cukrze, bo cebula do zupy bardzo go „lubi”. Nie należy żałować tymianku, bo ona najmocniej wpływa na doskonały jej smak. Pieprzu też można użyć nieco więcej niż jest w przepisach i niż nam się wydaje za wskazane. Ja natomiast przesadziłem z solą. Większość potraw jadam znakomicie mocniej osolonych niż większość ludzi. Tak mam od kiedy pamiętam, czyli od wczesnego dzieciństwa. Niestety po dwóch ciężkich Covidach, od niemal dwóch lat mam bardzo mocne zaburzenia węchu i smaku. Od tego czasu używam jeszcze więcej soli, bo bez niej nic mi nie smakuje. Bardzo cienka jest granica by znaleźć ten moment, że już mi smakuje, a jeszcze nie jest przesolone. Tym razem ją przekroczyłem. Im potrawa tłustsza, to nawet bez covidowych anomalii smakowych łatwiej ją przesolić. A tak jak wspomniałem pierwszy błąd popełniłem dając za dużo tłuszczu.
Do doskonałego smaku zupy cebulowej warunkiem koniecznym jest dodanie białego wina. Inaczej nie otrzymacie prawdziwej zupy cebulowej. Po pierwsze co jest oczywistością białe wino. Po drugie nie powinno być to mocno wytrawne wino, a raczej takie z pogranicza wytrawnego, a półwytrawnego. Bardzo dobre są do tego wina typu riesling. Po trzecie proponuję użyć nieco więcej wina, kosztem mniejszej ilości bulionu. Jakby nie było jest to typowo francuska potrawa.
Oczywiście do nalanej w miseczki gorącej zupy dodajemy grzanki i posypujemy tartym serem. Ser winien być starty na grubej tarce. Pod wpływem gorącej zupy uzyska najlepszą ciągliwą konsystencję. Niestety moja lodówka, choć zawierała kilka rodzajów sera, nie zawierała najbardziej odpowiedniego, a same „smakowe” ziołowe, bądź pleśniowe, które się do tego nie nadawały. Poratowałem się bardzo drobno tartym, a w zasadzie sproszkowanym Gran Padano. Smakowo doskonały ser do tej zupy. Ale nie w tej postaci. To taki drobny minusik.
Kilka niedociągnięć, a i tak jak dla mnie ta część noworocznego obiadu była świetna (reszta też). W normalnym dniu pracy, nie ma ani czasu, ani sił, ani chęci by bawić się w kucharzenie. Chyba, że ktoś prowadzi tryb życia południowca, czyli jada lunch w godzinach pracy, a główny posiłek koło dziewiątej wieczorem. Natomiast w święta i dni wolne zabawa w „kucharzenie” bywa dużą przyjemnością. Abstrahując od aspektu finansowego, olbrzymią przyjemnością jest jadać w fajnych knajpkach. Bo fajnie jest mieć podane pod nos i nie musieć sprzątać. Inną, bynajmniej nie mniejszą przyjemnością jest zabawa w „kucharzenie”. I tak należy do tego podchodzić. Po pierwsze dostarczamy sobie wówczas pozytywnych i miłych wrażeń. Po drugie lepiej nam smakuje to co przygotowaliśmy. A przecież po to się żyje żeby jeść, a nie je by żyć.
Dla mnie zabawa w kuchni ma jeszcze jedną wielką zaletę. W jej trakcie, ponieważ to nie jest duży wysiłek intelektualny, a fajny relaks, przychodzą mi różne pomysły, które później będę mógł wykorzystać pisząc kolejne książki. Wiele fragmentów „11 KOBIET …”, pomysłów na nie, powstało w mojej głowie właśnie w kuchni.